POLSKA - DŁUGI CZAS NAŚWIETLANIA
rozmowa z Martą Kotlarską

 

Spakowały kilkanaście tekturowych pudełek, kolorową krepinę i niezliczone pokłady energii. Pojechały do Szaflar i Nowego Sącza, żeby zilustrować legendy. Marta Kotlarska - jedna z koordynatorek projektu "Romski Pstryk" opowiada o swoich doświadczeniach w pracy z dziećmi z dwóch cygańkich osiedli.

Paulina Capała: Jak przygotowywałaś się do Romskiego Pstryka?

Marta Kotlarska: Pierwszy etap przygotowań do projektu polegał na szukaniu informacji i kontaktów z osobami, które mają doświadczenie w pracy z mniejszością cygańską. Wiele mnie te poszukiwania nauczyły. Rozwiały pewne wyobrażenia dotyczące sytuacji Cyganów w Polsce. Okazało się, że obok Słowacji mamy największe trudności z nawiązaniem dialogu z tą społecznością. Dowiedziałam się wtedy o pilotażowym programie realizowanym w Małopolsce na rzecz mniejszości romskiej. Poznałam Andrzeja Grzymałę-Kazłowskiego - koordynatora programu grantowego na rzecz Cyganów w MSWiA. To on był moim pierwszym źródłem informacji, on także poznał nas z Gośką Mirgą, która jest wielką cygańską patriotką i biegle mówi po cygańsku.

 

 

P.C.:Dlaczego to było takie ważne? Żeby pracować z Cyganami potrzebowałaś przewodnika?

M.K.: Tak. Enklawy cygańskie nie są dostępne dla kogoś z zewnątrz tak po prostu. Gdybyśmy przyjechali bez wcześniejszego przygotowania, zostalibyśmy potraktowani jak intruzi. Pracując w Starym Sączu, każdego kolejnego dnia zastanawialiśmy się, czy zostaniemy wpuszczeni na osiedle, żeby prowadzić warsztaty. Cyganie są bardzo nieufni, ich społeczność rządzi się swoimi prawami. Trzeba je znać i szanować, tylko w ten sposób można zdobyć niezbędne zaufanie. Dlatego w naszych działaniach bardzo ważne było to, że nawiązaliśmy współpracę z osobami, które znały lokalne środowisko od dawna, mówiły w ich języku lub po prostu wywodziły się z pośród nich.

P.C.:Korzystaliście także ze wsparcia asystentów romskich. Kim są ci ludzie i jaką pełnią funkcję?

M.K.: Asystent romski to osoba ze społeczności, która pełni funkcję "rodzica" wszystkich dzieci. Pilnuje, żeby dzieci chodziły do szkoły, były czyste.

 

 

P.C.:Rodzice o to nie dbają?

M.K.: Cygańskie dzieci często pochodzą z biednych, wielodzietnych rodzin . Duży odsetek dorosłych Romów to analfabeci. Nie doceniają roli edukacji. Szkoły traktują jako zło konieczne, kojarząc ją z represjami i zagrożeniem dla romskiej tożsamości. Nie potrafią pomóc dzieciom w nauce, nie umieją rozwijać ich zainteresowań.

P.C.:Jak, w takim razie wspominasz pierwszy kontakt?

M.K.: Przeniosłam się w inny świat: inny język, inne stroje, inne zwyczaje. Wiedziałam, że nie przekroczyłam granicy, ale czułam, że jestem bardzo daleko od codzienności, którą dobrze znam. W pewnym sensie przekroczyłam jakąś granicę.

 

 

P.C.:Weszłaś w ten świat z aparatem fotograficznym, a właściwie z pudełkiem zamienionym w aparat. Dlaczego zdecydowałaś się pracować metodą fotografii otworkowej? Czy dzieci nie były rozczarowane tym, że zamiast aparatu cyfrowego dostały zwykłe pudełko?

M.K.: Z doświadczenia wiem, że działania z camerą obscurą i fotografią otworkową bardzo dobrze sprawdzają się w różnych środowiskach. Dla mnie w pewnym sensie to praca na płaszczyźnie symboli. Wiadomość, jaką wysyłamy poprzez nasze spotkania można zamknąć w zdaniu: Macie niewiele, a jesteście w stanie dużo zrobić. Wystarczy zwykłe pudełko. Chęć, żeby podjąć jakiekolwiek działanie. Podczas pierwszego dnia warsztatów robię prezentację dotyczącą fotografii otworkowej. Pokazuję zdjęcia i slajdy, które wyjaśniają, na jakiej zasadzie można malować światłem. Prezentacja pomyślana jest tak, żeby z jednej strony wytłumaczyć o co "w ogóle chodzi", a z drugiej, żeby przedstawić fotografię otworkową jako coś niezwykłego, magicznego. Poza tym w jednym z pomieszczeń, w których pracujemy, budujemy camerę obscurę. Zamieniamy pokój w wielki aparat fotograficzny i zapraszamy dzieci do środka. Być wewnątrz aparatu, obserwować jak powstaje obraz to doświadczenie, które sprawia, że dzieci mają poczucie udziału w czymś wyjątkowym.

 

 

P.C.:W pracy z dziećmi bardzo często ważny jest natychmiastowy efekt. Fotografia otworkowa odciąga ten efekt w czasie. Jak sobie z tym radziliście?

M.K.: Oczywiście nie było to łatwe. Postanowiliśmy w naszych działaniach dać mocny komunikat: nie jesteście w niczym od nas gorsi, macie bogatą wyobraźnię, sami możecie coś stworzyć. Partnerskie traktowanie zachęciło dzieci do angażowania się w projekt - pokazało, że traktujemy je całkiem poważnie. Dzieci potrzebowały pozytywnych wzmocnień, ale zależało nam też na tym, żeby podjęły wysiłek i żeby same przekonały się, że to co robią ma jakąś wartość. W Szaflarach fotografia otworkowa zadziałała świetnie. Dzieci same tworzyły scenografię, wymyślały kadr. Zaangażowały się w proces od początku do końca. W Nowym Sączu z kolei sytuacja wyglądała inaczej. Tam dzieci wychowują się w znacznie gorszych warunkach, brakuje im skupienia i całodniowa praca z nami była dla nich sporym wysiłkiem. Miałam wrażenie zupełnej pracy u podstaw. Dzieci nie mówiły po polsku, nie potrafiły czytać i pisać, niektóre nie znały nawet alfabetu i nie potrafiły liczyć. Były bardzo zaniedbane, miały wszy, część z nich nie miała ubrań na zmianę. Ze względu na trudne warunki zmieniliśmy troszkę formułę współpracy. Jedną bajkę opowiedzieliśmy za pomocą fotografii otworkowej, a dwie pozostałe pracując na sprzęcie cyfrowym. Tu efekt natychmiastowości okazał się pomocny. Dzieci cieszyły się, rozpoznając siebie i znajomych na zdjęciach.

 

 

P.C.:Wspominałaś o bajkach czy może legendach cygańskich, do których dzieci przygotowywały fotograficzne ilustracje. Skąd taki pomysł?

M.K.: Fotografia otworkowa ma w sobie coś magicznego. Zdjęcia są nieostre, nie do końca można także przewidzieć końcowy efekt pracy. Jest w tym coś bajkowego. Wykorzystując cygańskie legendy, chcieliśmy wciągnąć dzieci do jeszcze intensywniejszej pracy. Malowanie tła, robienie strojów z bibuły, chwilowe przeistoczenie się w postać z bajki to działania mocno angażujące. Legendy to próba poszukania wartości pozytywnych, dumy z bycia Cyganem. Wybraliśmy bajki napisane przez Jana Mirgę, który sam jest Cyganem, a nie bajki, które kiedyś spisywał po polsku Jerzy Ficowski. Dzięki temu opowieści były bardziej współczesne i dzieci łatwiej się z nimi identyfikowały.

 

 

P.C.:Z dziećmi w Szaflarach współpracowało się dużo łatwiej niż z Nowego Sącza? Co o tym zadecydowało?

M.K.: Nie można tak powiedzieć, to była inna praca. Z dziećmi w Szaflarach dużo łatwiej było nawiązać kontakt. Dobrze rozumiały polski, same mówiły po polsku. Potrafiły czytać. Nad utrzymaniem porządku sprawnie czuwała miejscowa asystentka romska - Zenka. Dzieci wiedziały, że są pewne zasady, do których muszą się stosować. Dorośli z Szaflar przestrzegali kodeksu cygańskiego. Świat, w którym obowiązują jakieś normy jest bardziej przyjazny i uporządkowany. W Szaflarach dzieci chodziły do normalnej szkoły, dzieci z Nowego Sącza nie miały już tyle szczęścia. W Nowym Sączu istnieje jedna z niewielu w Polsce tzw. klas romskich. Do takiej klasy chodzą wszystkie dzieci niezależnie od poziomu wiedzy i wieku. Z opowieści dzieci wyłaniał się ponury obraz małej, piwnicznej salki, w której się siedzi i nic z tego nie wynika. Dzieci nie rozumiały bardziej skomplikowanych wyrażeń nawet po cygańsku. Bajki rozpisaliśmy na punkty i w ten sposób próbowaliśmy ułatwić im pracę. To było dla nas niezwykle silne doświadczenie.

 

 

P.C.:Dla dzieci to także było nowe i silne doświadczenie. Projekt miał mocny punkt zwrotny. Na czym polegał i czemu miał służyć?

M.K.: Chcieliśmy doprowadzić do tego, żeby dzieci wyszły poza swoje środowisko i sprawdziły się w roli tych, którzy przekazują zdobyte umiejętności dalej. Punktem zwrotnym był moment zakończenia prac nad legendami. Z powstałych fotografii złożyliśmy wystawę. Pokazaliśmy ją w szkole w Szaflarach. Romskie dzieci poprowadziły warsztaty, podczas których pokazywały, jak zrobić zdjęcie za pomocą camery obscury. To był bardzo ważny moment. Dzieci zobaczyły, że fajnie jest coś umieć i że przekazywanie tej wiedzy dalej dostarcza pozytywnych emocji. Buduje płaszczyznę porozumienia. Ułatwia kontakt na zewnątrz. Jeden z uczestników warsztatów, który w szkole miał opinię jąkały i słabego, ucznia zrobił świetną prezentację. Opowiadając o fotografii otworkowej, nie jąkał się. Budował ładne zdania. Mówił zwięźle i przejrzyście. Byliśmy z niego bardzo dumni, a co ważniejsze on z siebie też.

 

 

P.C.:Nagrodą dla najbardziej zaangażowanych dzieci był wyjazd do Starego Sącza. Udział w wystawie w miejscowej galerii i możliwość przeprowadzenia fotograficznej akcji ulicznej z mieszkańcami miasta. Czy dzieciom na tym zależało, chciały takiej nagrody?

M.K.: Tak. Pamiętam bardzo wzruszającą chwilę po wytypowaniu wyróżnionych dzieci. Rysio - nasz ulubieniec, który znalazł się w tym gronie, siadł na progu swojego domu, zdjął ubranie i zaczął się szorować. Uprał spodnie i koszulkę. Miał tylko jedną zmianę ubrania. Zależało mu na tym, żeby dobrze wyglądać. Był przejęty i traktował wyjazd bardzo serio.

P.C.:Fotograficzna akacja uliczna polegała na tym, że dzieci zapraszały przechodniów do wspólnego zdjęcia na przygotowanym wcześniej tle. Jak reagowali mieszkańcy Nowego Sącza?

M.K.: To było trudne doświadczenie. Dzieci rozdawały specjalne zaproszenia informujące o tym, czego akacja dotyczy. Reakcje przechodniów były bardzo różne. Zdarzało się, że ktoś je przegonił, ktoś inny wcisnął złotówkę w przekonaniu, że dzieci żebrzą.
Stereotyp żebrzącego Cygana działa bardzo silnie. Dzieciom została przypisana pewna etykieta i trudno było przekonać przechodniów, że jednak chodzi o coś innego.

 

 

P.C.:Stereotypy dotyczą nie tylko żebrania.

M.K.: Niestety tak. Polacy postrzegali romskie dzieci jako mniej zdolne, opóźnione w rozwoju. Dzieci miały problemy w nauce wynikające z zaniedbania, ale i z tego, że nauczyciele nie chcieli dostosować tempa i metody nauczania do ich potrzeb. Barierą był brak komunikacji na poziomie języka, ale i brak zrozumienia, że dzieci romskie nie mają takich warunków rozwoju, jak przeciętne dziecko pochodzenia polskiego. Mali Cyganie często uczą się mniej chętnie, bo nie mają pozytywnych przykładów w swoim otoczeniu. Dodatkowo czują się skreśleni przez "ludzi z zewnątrz". Koło się zamyka.

 

 

P.C.:"Romski Pstryk" miał przeciwdziałać tej sytuacji? Taki postawialiście sobie cel?

M.K.: Jesteśmy realistami. Nie spodziewaliśmy się cudów. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze działania to zaledwie kropla w morzu potrzeb. "Pstryk" pomyślany był jako możliwość konstruktywnego spędzenia czasu pozaszkolnego. Chcieliśmy, żeby dzieci zobaczyły, że można postawić sobie jakiś cel i go osiągnąć. Chcieliśmy, żeby zdobyły praktyczne umiejętności, które staną się pretekstem do wyjścia poza swoją społeczność; żeby udowodniły sobie i innym, że mają świetne pomysły i potrafią z niewielką pomocą zrobić coś wartościowego. Myślę, że te cele przyświecały naszym działaniom i że udało nam się je osiągnąć. Opracowujemy teraz publikację, którą chcemy przedstawić szerszemu odbiorcy. Mam nadzieję, że album z legendami, do których ilustracje zrobiły dzieci pomoże lepiej zrozumieć specyfikę mniejszości romskiej.

 

 

 

Marta Kotlarska - fotografka, antropolożka i animatorka Akademii Pstryk. Doświadczenie w pracy z dziećmi zagrożonymi wykluczeniem społecznym zdobyła między innymi współpracując z ośrodkiem Markot Bajka w Warszawie oraz prowadząc własne działania z dziećmi mieszkającymi na warszawskiej Pradze Północ. Realizowany przez nią projekt  "Canaletto - magiczna skrzynka mistrza Belotto - Warszawa wczoraj i dziś" prezentowany był w Zamku Królewskim w Warszawie jako wyróżnienie w dziedzinie edukacji o polskim dziedzictwie kulturowym.